Życie po udarze

Jacek Rozenek

Polski aktor filmowy, telewizyjny, teatralny i dubbingowy

Aż 90 tysięcy Polaków rocznie ulega udarowi mózgu. To trzecia przyczyna zgonów i jeden z głównych powodów niepełnosprawności.

Jacek Rozenek przeszedł udar w wieku 50 lat, stracił wszystko: zdrowie, pracę, stabilizację i miłość. Ale nie utracił woli walki i odwagi. Chce teraz pomóc tym, którzy czują, że walka o zdrowie jest ponad ich siły.

Wygląda pan dobrze, czy to kwestia rehabilitacji?


Tak, jest to kwestia ciężkiej, trzyletniej rehabilitacji. Każdy dzień zaczyna się dla mnie basenem, potem są dwugodzinne ćwiczenia na siłowni, 15 km rowerem, wieczorem joga. Cały dzień jest dla mnie formą treningu np. jedzenie sztućcami, przestawianie krzesła, za każdym razem wychodzi to trochę lepiej.


Czy w momencie zdarzenia zdawał pan sobie sprawę, iż jest to właśnie udar mózgu? Czy pomoc nadeszła szybko?


Nie, nie wiedziałem jakie są symptomy udaru. O tym, że go doznałem dowiedziałem się w szpitalu. Pomoc nadeszła niestety bardzo późno. Cztery i pół godziny spędziłem na parkingu, w drodze do Tczewa. Taki czas właściwe zamyka okno terapeutyczne. W szpitalu zrobili mi badania wstępne i ponieważ miałem bardzo niską frakcję wyrzutową serca, lekarze nie zdecydowali się na żadne leczenie. Podali mi leki na serce, ale nie były związane z udarem. Przyznaję, że dosyć dramatycznie to wspominam. Lekarze zdecydowali się po prostu chronić moje życie i wiedzieli, że najmniejsza interakcja źle by się dla mnie skończyła.


Jak wspomina pan to co się wydarzyło później, te pierwsze dni po udarze?


Bardzo źle to wspominam. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać, ale wcale się nie dziwię, gdyż nie byłem wtedy typem rozmówcy, miałem silną afazję. Zajmowali się mną bardzo dobrze, ale miałem wrażenie instrumentalnego traktowania. W szpitalu spędziłem aż 6 tygodni, bez rehabilitacji. Zgodzono się na 30 min. sesje terapeutyczne, a ja byłem gotowy ćwiczyć tam do upadłego. Wiedziałem, że 30 min to jest nic.


W jaki sposób udar zmienił pana życie?


Nie zmienił mnie, natomiast przeformatował moje życie. Nie mogłem nic robić, nie miałem żadnej pracy. To była szczególna sytuacja – przed udarem, przez 30 lat, miałem zapełniony każdy dzień, łącznie z niedzielami. I nagle po udarze telefony zamilkły, nie miałem żadnych propozycji współpracy. Ta szalona dysproporcja zajętości była porażająca. To bardzo wpłynęło na moją psychikę.


Jaki wpływ miała pana choroba/udar na pana rodzinę, bliskich, przyjaciół?


W moim przypadku choroba nie miała wpływu na rodzinę. Natomiast często życie rodziny ulega zmianie w sytuacji, gdzie z pacjentem, który doznaje udaru jest utrudniony kontakt, bądź kiedy wymaga on stałej rehabilitacji.


Co najbardziej pomogło panu w radzeniu sobie z chorobą?


Bardzo dobrze wspominam ośrodek rehabilitacyjny w Leśnej Polanie. To był pierwszy moment, pierwsze zetknięcie z terapeutami, którzy się mną naprawdę zajęli. Muszę podkreślić, że w tej całej opiece była też troska. Wcześniej zawodowo szkoliłem lekarzy, wiedziałem, że właśnie ta troska jest bardzo ważna dla pacjentów. Rozumiem, że salowe, pielęgniarki mogą się czuć wypalone w pewnym momencie, jednak w Leśnej Polanie nie odczułem tego. Patrzyli na mnie jak na człowieka, rozmawiali ze mną. Tam rozpoczął się mój proces wracania do zdrowia. Synowie też stanowili pewien motywator. Natomiast uważam, że nie istnieje coś takiego jak motywacja w tej chorobie. Jeżdżę teraz po różnych ośrodkach udarowych i mówię o tym, że to jest silna choroba psychiczna, nie ma tam motywacji. Polega to na tym, że fabryka ciała, taka chemiczna, powstrzymuje działania. Należy pamiętać, że przebycie udaru w fazie ostrej wiąże się z późniejszym wystąpieniem depresji u takiego pacjenta.


Co poradziłby pan innym pacjentom po udarze?


Ważne, aby się nie poddawali. Jest to taka jednostka chorobowa, gdzie osoby rezygnują z dochodzenia do zdrowia. Ja się nie poddałem i zawsze wtedy istnieje szansa. Jak postępować z tą chorobą? Poza pierwszą ostrą fazą choroby nie traktowałem siebie jako chorego, jako skreślonego. Powtarzałem sobie, że jestem w procesie zdrowienia. Poradziłbym ludziom, aby przypomnieli sobie swoje pasje, być może zamiłowanie do aktywności fizycznej. Trudniej jest osobom, które nigdy nie uprawiały żadnego sportu. Sytuacja takich ludzi na starcie jest gorsza, żaden terapeuta nie wykona pracy za pacjenta. Czasami barierą w dotarciu do zdrowia jest też rodzina - zbytnia pomoc, wyręczanie chorego we wszystkim może być problemem, gdyż pacjent traci motywację do walki.


Niedawno ukazała się pana autobiograficzna książka zatytułowana „Padnij, Powstań”, czy w ten sposób chce pan pomóc innym osobom po udarze, ich rodzinom?


Książkę pisałem razem z dziennikarzem Sergiuszem Pinkwartem 1,5 roku po udarze. To był jeszcze taki okres mojej choroby, gdzie chciałem się podzielić swoimi emocjami, gdzie byłem zły na rzeczywistość, bo czułem, że mnie „skreśliła” z listy, z życia. Ta książka ma być motywatorem, poradnikiem. Opisałem sposób dochodzenia do siebie. Miałem kilka rodzajów rehabilitacji. Ta rehabilitacja była wbrew wszelkim kanonom medycznym, ale w tym wszystkim zachowywałem bezpieczeństwo. Na koniec mam jeszcze radę dla pacjentów – jak się szuka ośrodka, to nie jest ważny sprzęt czy rehabilitant, tylko trzeba znaleźć miejsce, gdzie będzie można robić rzeczy, które się lubi. Dla mnie był to swing golfowy. I tak trzy lata po udarze gram, robię swing golfowy i to jest dla mnie największa radość.